Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
39756 osoby czytały to 537302 razy. Teraz jest 1 osoba
      1 użytkowników on-line
     Tekst NIENASZ
     był czytany 1511 razy

NIENASZ

   
   Narodziny dziecka to prawie zawsze jakiÅ› punkt zwrotny w życiu ludzkim. CzÅ‚owiek wtedy najdobitniej rozumie, że nie żyje sam dla siebie. Å»e sÄ… rzeczy ważniejsze niż chwilowe przyjemnoÅ›ci. Te maÅ‚e, bezbronne istoty, swoim uÅ›miechem i ufnoÅ›ciÄ… z jakÄ… do nas lgnÄ…, uÅ›wiadamiajÄ… nam także, jak wiele od nas zależy i jak ważni jesteÅ›my dla nich.
   Dlatego strach o nie, jaki nas przejmuje, jest najwiÄ™kszy na poczÄ…tku. Każdy przejaw jakiejkolwiek choroby noworodka napawa rodziców nieporównywalnie wiÄ™kszym przerażeniem, niż gdyby miaÅ‚o to miejsce u nastolatka. Jeszcze mocniej zÅ‚oÅ›ci nas fakt, że nie możemy mu pomóc, zająć siÄ™ i obronić go. Tak bardzo boimy siÄ™, żeby ktoÅ› nie przerwaÅ‚ naszego szczęścia, które dopiero siÄ™ zaczęło.
   Kiedy wiÄ™c nowonarodzony synek mojej kuzynki zachorowaÅ‚ w szpitalu na zapalenie pÅ‚uc, caÅ‚a rodzina chodziÅ‚a jak struta. Matka nie odstÄ™powaÅ‚a niemal inkubatora, w którym leżaÅ‚. ZmieniaÅ‚y siÄ™ tylko osoby jej towarzyszÄ…ce. Ustalono nawet specjalne dyżury, w których i ja braÅ‚em udziaÅ‚.
   Ola oczywiÅ›cie caÅ‚y czas byÅ‚a wpatrzona w aparaturÄ™, podtrzymujÄ…cÄ… życie jej maleÅ„stwa. Ja natomiast czasem obserwowaÅ‚em malucha, który leżaÅ‚ na normalnym łóżeczku obok. ByÅ‚ to widok bardzo podnoszÄ…cy na duchu, bo dzidziuÅ› caÅ‚y czas siÄ™ uÅ›miechaÅ‚ i wyglÄ…daÅ‚ na niesÅ‚ychanie zadowolonego z życia. Ciekawy byÅ‚em, czy coÅ› mu dolega, a jeÅ›li nie, to czemu znalazÅ‚ siÄ™ wÅ›ród chorych dzieci.
   Pod koniec mojego dwugodzinnego dyżuru pojawiÅ‚a siÄ™ starsza pani. Ubrana byÅ‚a bardzo skromnie, ale schludnie. Po chwili doÅ‚Ä…czyÅ‚y do niej dwie osoby, kobieta i mężczyzna, tuż przed trzydziestkÄ…, trzymajÄ…cy siÄ™ za rÄ™ce. TowarzyszyÅ‚ im jeszcze ich rówieÅ›nik, który miaÅ‚ w sobie coÅ› niesamowicie ciepÅ‚ego i ujmujÄ…cego.
   Para podeszÅ‚a do uÅ›miechniÄ™tego malucha, którego ten widok najwyraźniej jeszcze bardziej ucieszyÅ‚. WyciÄ…gnÄ…Å‚ przed siebie rÄ…czki i wyraźnie domagaÅ‚ siÄ™ przytulenia. Obydwoje niesamowicie ucieszyÅ‚ ten gest, ale starsza pani zareagowaÅ‚a na to z przerażeniem. ChciaÅ‚a chyba nawet zaprotestować, ale uÅ›miech ciepÅ‚ego mężczyzny i jego przeczÄ…cy gest gÅ‚owy, zatrzymaÅ‚ jÄ… na miejscu.
   A rozradowany maluch wylÄ…dowaÅ‚ w ramionach, jak sÄ…dziÅ‚em, rodziców. Przytulali go niezwykle delikatnie i uÅ›miechali siÄ™ do niego radoÅ›nie. Wtedy po raz pierwszy wydaÅ‚o mi siÄ™, że nie sÄ… caÅ‚kiem zwyczajni. Mimo swojego wieku, nie wyglÄ…dali jak rodzice, ale jak duże dzieci.
   - Popatrz, to nasz JacuÅ› – powiedziaÅ‚ On do Niej.
   - Tak, to nasz JacuÅ›.
   Po dwóch dniach po raz kolejny wypadÅ‚ mój dyżur. PrzywitaÅ‚em siÄ™ z OlÄ…, której podkrążone oczy i zaniepokojony wciąż wzrok, nie byÅ‚y najbardziej optymistycznym widokiem. Dlatego znów spojrzaÅ‚em na uÅ›miechniÄ™tego malca.
   - Nie wiesz, co mu dolega? – zapytaÅ‚em Oli.
   - Komu? – zapytaÅ‚a nieprzytomnie.
   - Jemu – pokazaÅ‚em gÅ‚owÄ… na rozradowanego sÄ…siada jej syna.
   - Nie mam pojÄ™cia.
   - A ci jego goÅ›cie nie wydali ci siÄ™ dziwni?
   - Bo ja wiem. Może trochÄ™. A czemu siÄ™ nim interesujesz?
   - Bo... ma na imiÄ™ tak samo jak ja.
   - Aha – przyjęła do wiadomoÅ›ci moje tÅ‚umaczenie, ale coÅ› jej siÄ™ przypomniaÅ‚o. – WÅ‚aÅ›ciwie to nie wiem, czy on ma tak na imiÄ™.
   - Tak na niego mówili jego rodzice.
   - Nie jestem pewna czy to sÄ… jego rodzice.
   - Co przez to rozumiesz?
   - Już kilka razy sÅ‚yszaÅ‚am, jak ta starsza pani zwracaÅ‚a siÄ™ do tego malca per ”nienasz”. Na co ten mężczyzna mówiÅ‚ do niej: „Mamusiu, to nie jest Nienasz, to jest JacuÅ›. Tak mu daliÅ›my na imiÄ™.” A wtedy ta kobieta dobrotliwie kiwaÅ‚a gÅ‚owÄ…, jakby mu tylko nie chciaÅ‚a zaprzeczać, chociaż wie swoje.
   Tego dnia wizyta dziwnej gromadki powtórzyÅ‚a siÄ™. Tak samo byÅ‚o na kolejnym moim dyżurze przy Oli. Ale tym razem ciepÅ‚y mężczyzna miaÅ‚ jakiÅ› dziwnie smutny wzrok. Również starsza pani zachowywaÅ‚a siÄ™ nieco inaczej, ze spokojem, ale i odrobinÄ… smutku, patrzÄ…c na to, jak para przytula malucha.
   A gdy przyszedÅ‚em nastÄ™pnym razem (synek Oli na szczęście wyraźnie zdrowiaÅ‚), przy uÅ›miechniÄ™tym do tej pory dziecku staÅ‚ już ktoÅ› zupeÅ‚nie inny. Ładnie ubrani, atrakcyjni trzydziestolatkowie, którzy Å‚adowali do nosideÅ‚ka pÅ‚aczÄ…cego malca. AsystowaÅ‚ im lekarz, którego znaÅ‚em, wiÄ™c nie miaÅ‚em wÄ…tpliwoÅ›ci, że wszystko jest w porzÄ…dku. Tylko nie wiedziaÅ‚em zupeÅ‚nie, o co w tym wszystkim chodzi.
   JakieÅ› pół godziny potem pojawiÅ‚a siÄ™ starsza pani. SpojrzaÅ‚a na puste łóżeczko i zachwiaÅ‚a siÄ™. Gdybym jej nie przytrzymaÅ‚, pewnie by upadÅ‚a. ChciaÅ‚em zawoÅ‚ać lekarza, ale powstrzymaÅ‚a mnie:
   - Nie trzeba.
   - Jest pani pewna?
   - Tak, zaraz mi przejdzie.
   - Ale co siÄ™ pani staÅ‚o?
   - Nie zdążyÅ‚am - wysapaÅ‚a i przez moment uspokajaÅ‚a oddech. – Tu obok leżaÅ‚ mój wnuk. A dzisiaj zabrali go obcy ludzie.
   - Ale dlaczego?
   - Adoptowali go.
   - To on nie miaÅ‚ rodziców? – zapytaÅ‚em trochÄ™ zdezorientowany.
   - MiaÅ‚. I caÅ‚y czas ma. Tylko oni nie mogÄ… wychowywać dzieci.
   - Czemu ?
   - Bo sami sÄ… dziećmi. Mój syn, ojciec tego malucha, jest opóźniony w rozwoju. Ma umysÅ‚ dwunastolatka. Na specjalnych warsztatach dla takich osób poznaÅ‚ jÄ… i... I natura podpowiedziaÅ‚a im, co majÄ… robić. Szkoda tylko, że nie powiedziaÅ‚a im o konsekwencjach.
   - A czy to dziecko jest... no wie pani.
   - Czy jest normalne? – zapytaÅ‚a, a ja przytaknÄ…Å‚em. – Na szczęście tak. Chociaż może to niedobrze.
   - Dlaczego?
   - Bo gdyby byÅ‚o takie jak oni, nikt by go tak chÄ™tnie nie chciaÅ‚ brać, a oni mogliby je wciąż widywać.
   - Ale chyba przecież pani powinna mieć pierwszeÅ„stwo w jego adopcji?
   - Teoretycznie tak. Ale praktycznie jestem samotnÄ…, starszÄ… kobietÄ…, utrzymujÄ…cÄ… siÄ™ z dwóch niewielkich rent i opiekujÄ…cÄ… siÄ™ trzydziestoletnim nastolatkiem. Na dodatek mam chyba wszystkie możliwe choroby i nie wiem, jak dÅ‚ugo jeszcze pożyjÄ™. A ci, co go wziÄ™li, sÄ… mÅ‚odzi, pewnie bogaci i mogÄ… dać mu wszystko.
   - ChciaÅ‚a ich pani powstrzymać przed zabraniem dziecka?
   - Ależ skÄ…d. Co ja bym im mogÅ‚a zrobić? MajÄ… już zgodÄ™. Od dawna wiedziaÅ‚am, że któregoÅ› dnia go nam zabiorÄ….
   - I dlatego mówiÅ‚a pani na niego „Nienasz”?
   - Tak, dlatego.
   - Ale to czemu pani twierdzi, że siÄ™ spóźniÅ‚a?
   - Wie pan, ich dane sÄ… tajne. ChciaÅ‚am ich zobaczyć, zapamiÄ™tać rejestracjÄ™ samochodu, żeby może kiedyÅ› potem odszukać.
   - Po co?
   - A nuż któregoÅ› dnia znudziÅ‚oby siÄ™ im posiadanie dziecka i chcieliby je oddać do domu dziecka? Albo i nie byliby dla niego dobrymi rodzicami. Albo źle by je wychowali. Chuchaliby na nie za bardzo i przez to rozpuÅ›cili.
   - To możliwe...
   - Ale wie pan, najbardziej przerażaÅ‚a mnie myÅ›l, że za jakiÅ› czas, być może wÅ‚asne dziecko mojego syna zobaczyÅ‚oby go na ulicy i zaczęło siÄ™ z niego Å›miać, bo dziwnie wyglÄ…da i mówi.
   - Rozumiem.
   - A pan by ich nie poznaÅ‚? – zapytaÅ‚a z nadziejÄ….
   - Raczej nie. WidziaÅ‚em ich tylko przez chwilÄ™. Jeszcze przez parÄ™ dni pewnie bym ich skojarzyÅ‚, ale za jakiÅ› czas, bez szans.
   - Tak myÅ›laÅ‚am – pokiwaÅ‚a ze smutkiem gÅ‚owÄ…. – PójdÄ™ już. MuszÄ™ jeszcze kupić lekarstwa na uspokojenie dla mojego syna, bo aż bojÄ™ siÄ™ pomyÅ›leć, co zrobi, jak siÄ™ tego dowie.
   Lekarstwa byÅ‚y chyba jednak kiepskiej jakoÅ›ci, albo starsza pani nie zdążyÅ‚a zaaplikować ich swojemu dorosÅ‚emu dziecku. Kiedy akurat koÅ„czyÅ‚ siÄ™ mój dyżur, wpadÅ‚ zdenerwowany do szpitala. SpojrzaÅ‚ na łóżeczko i po chwili zapytaÅ‚ mnie:
   - Nie widziaÅ‚ pan mojego synka? LeżaÅ‚ tutaj, bo byÅ‚ chory i nie mogliÅ›my go zabrać do domu. Ma na imiÄ™ JacuÅ› – wystrzeliÅ‚ te wszystkie sÅ‚owa z szybkoÅ›ciÄ… karabinu maszynowego.
   - Nie, nie widziaÅ‚em go – skÅ‚amaÅ‚em.
   - NaprawdÄ™ nie widziaÅ‚ go pan ? – byÅ‚ bardzo rozczarowany. OdwróciÅ‚ siÄ™ od łóżeczka i krzyknÄ…Å‚ z caÅ‚ych siÅ‚. – JaacuÅ›!!! – tak jakby noworodek mógÅ‚ mu odpowiedzieć.
   Ale jego krzyk zwabiÅ‚ lekarza. Kiedy zobaczyÅ‚ mężczyznÄ™, zleciÅ‚ od razu coÅ› pielÄ™gniarce. A tymczasem zrozpaczony ojciec biegaÅ‚ od łóżeczka do łóżeczka i patrzyÅ‚ w twarzyczki dzieci i ich przerażonych mam. Po chwili pojawiÅ‚o siÄ™ dwóch osiÅ‚ków, którzy ku jego zdumieniu, chwycili go pod ramiona i zaczÄ™li ciÄ…gnąć w stronÄ™ wyjÅ›cia. Ale on zaraz wyrwaÅ‚ im siÄ™ i chciaÅ‚ znów zacząć szukać swojego syna.
   - JaaacuÅ›!!!!! – krzyknÄ…Å‚.
   Ponownie odpowiedziaÅ‚a mu cisza. Ochroniarze chwycili go jeszcze raz, teraz mocniej i mimo, że strasznie wierzgaÅ‚, konsekwentnie prowadzili go w stronÄ™ wyjÅ›cia.
   Wtedy przez jego twarz, przebiegÅ‚ jakby promyk nadziei. CoÅ› mu siÄ™ najwyraźniej przypomniaÅ‚o i na moment chyba prawie uwierzyÅ‚, że zaraz odzyska dziecko.
   - Nieeenaaasz!!! – wrzasnÄ…Å‚ okropnie i wyrwaÅ‚ siÄ™ jeszcze mocniej, co sprawiÅ‚o, że ochroniarze prawie siÄ™ wywrócili.
   Za to on nie ruszyÅ‚ siÄ™ z miejsca, tylko nasÅ‚uchiwaÅ‚. Ponieważ znów odpowiedziaÅ‚a mu cisza, nadzieja zgasÅ‚a na jego twarzy, a w oczach pojawiÅ‚y siÄ™ Å‚zy. ZastanawiaÅ‚em siÄ™, czy zrozumiaÅ‚, że to nie imiÄ™ jego dziecka, czy pÅ‚akaÅ‚, bo nikt siÄ™ nie odezwaÅ‚. A on po chwili powtórzyÅ‚.
   - Nieeeeeeeenaaaaaaaaaaaasz!!!!!!!!!!!!!!
   

Komentarze czytelników