Tekst KIEROWNIK KOPERTA
był czytany 1444 razy
KIEROWNIK KOPERTA
Pod koniec maja, kiedy wieczory były już wystarczająco ciepłe, wybraliśmy się z żoną do Marty i Marka, mieszkających kilkanaście kilometrów pod miastem. Rozpaliliśmy ognisko, piekliśmy kiełbaski, kiedy na sąsiedniej posesji usłyszeliśmy huk tłuczonego szkła. Marek podszedł do płotu a ja za nim
- Urwała się okiennica – zawyrokował smutno.
- Tam ktoś w ogóle mieszka? – zapytałem. – Wygląda trochę, jakby się dom miał zawalić.
- Były właściciel zapisał dla Domu Dziecka, ale znaleźli się jacyś dalecy krewni, którzy się o to procesują. A dom niszczeje.
Wróciliśmy do naszych pań do ogniska.
- Koperta? – uśmiechnęła się moja żona. – śmiesznie się nazywał.
- To nie nazwisko, to pseudonim – wyjaśniła Marta. – Opowiedz im Marek, ty lepiej to pamiętasz.
Marek kiwnął potakująco głową, dorzucił drewna do ogniska i zaczął swoją opowieść.
- Kierownika poznałem gdy odziedziczyłem po dziadku tę działkę. Pierwszy raz zobaczyłem go na pogrzebie, kiedy podchodził składać naszej rodzinie kondolencje. Następnym razem spotkaliśmy się, gdy przyjechałem na działkę ze specjalistą z agencji nieruchomości. Chciałem ją sprzedać. Wtedy nie wyobrażałem sobie mieszkania kilkanaście kilometrów za miastem.
- Dzień dobry panu – Kierownik ucieszył się na mój widok.
- Dzień dobry – ukłoniłem się.
- Przyjechał pan z architektem?
- Nie, to jest pan z agencji nieruchomości. Ma wycenić działkę.
- Chce pan ją sprzedać? – wyraźnie się zmartwił. – Szkoda, bo miałem nadzieję, że zostaniemy sąsiadami. A tak nie wiem, kto się tu wprowadzi...
- Jeśli pan chce, mogę ją panu sprzedać – zrobiło mi się go żal. – Niedrogo policzę, mogę nawet rozłożyć na raty – nie wiem, dlaczego to powiedziałem, bo w agencji oświadczyłem, że zależy mi jak najszybciej na pieniądzach.
- Nie mogę jej kupić. Nie pozwalają mi na to względy moralne – pokiwał przecząco głową. Ja nie drążyłem już dalej tematu, choć bardzo mnie zaciekawił powód jego odmowy.
Miesiąc później agencja znalazła kupca. Ale wtedy była już wiosna i pojechaliśmy z Martą, żeby odpocząć na świeżym powietrzu.
- Nie mówiłeś, że tu tak ładnie – zachwyciła się, a ja już czułem, o co jej chodzi.
Zamiast ziemi wstawiliÅ›my do agencji nasze mieszkanie i rozpoczÄ™liÅ›my budowÄ™ domu. Kierownik byÅ‚ wyraźnie zadowolony i gdyby nie kiepski stan zdrowia jego żony, pewnie podskakiwaÅ‚by z radoÅ›ci. Ja na razie zaglÄ…daÅ‚em tylko głównie po to, żeby sprawdzić, czy górale, po powrocie z kolejnego, tygodniowego wesela, wiedzÄ… jeszcze, co budujÄ…. Ale kiedyÅ› wesele musiaÅ‚o siÄ™ przeciÄ…gnąć, bo po przyjeździe na dziaÅ‚kÄ™, nie zastaÅ‚em nikogo. Jedynie mój sÄ…siad siedziaÅ‚ na fotelu przed domem, a na kolanach miaÅ‚ rozÅ‚ożony jakiÅ› album. Wielkimi, drukowanymi literami, byÅ‚o na nim napisane: „STUDIAâ€.
- Dzień dobry panu – ukłoniłem się – Ogląda pan jakieś stare fotografie?
- Nie – zaprzeczył z uśmiechem. – To tylko moja kolekcja.
- A co pan zbiera? Bo na klaser to nie wyglÄ…da.
- Nie, to są koperty – przypomniało mi się wtedy, że dziadek mówił kiedyś o swoim sąsiedzie: Kierownik Koperta.
- Jakieś szczególne?
- Dla mnie tak – podniósł się z fotela i razem z albumem podszedł do płotu. Otworzył go przede mną z dumą, a ja oniemiałem. Na pierwszej stronie były cztery identyczne, stare, szare koperty. Nie miały żadnych stempli, ani innych znaków wyróżniających. Jednak Kierownik zdawał się nie zauważać mojego zdziwienia. – Wie pan, na początku zostawiałem je sobie dlatego, że mogły mi się kiedyś przydać. Jestem chłopskim synem, nauczonym oszczędności. Dopiero potem zacząłem doceniać ich szczególną wartość. Na przykład ta – pokazał na górną lewą. – Dostałem ją na drugim roku, kiedy awansowałem w ZSMP.
- A z jakiej okazji?
- Przyznanie miejsca w akademiku...
Wtedy wszystko stało się jasne. Mój sąsiad kolekcjonował koperty, w których kiedyś otrzymał łapówki. Z tej przyczyny miały one dla niego wartość sentymentalną. Każda z nich wiązała się z jakąś historią, dlatego w jego mniemaniu były wyjątkowe.
Następne dwie godziny spędziłem z nim przy płocie, słuchając dziejów mojego sąsiada. Kierownik przeszedł wiele szczebli urzędniczej kariery i był rzucany na różne odcinki walki o lepszą przyszłość. W jego opowieści zamykała się cała specyfika PRL-u, jako gospodarki niedoboru, gdzie wszystko trzeba było załatwiać. Dlatego też mój sąsiad mógł tam dobrze funkcjonować.
- Wie pan, dopiero ten nowy ustrój mnie wykończył.
- Jak to? – zdziwiłem się. – Wydawało mi się raczej, że... – zawahałem się – koperty krążą teraz bardziej intensywnie.
- Może i bardziej, ale brak w tym ludzkiego wymiaru. Ja, proszę pana, brałem łapówki tylko od tych, którym należało się to, za co dawali pieniądze. A teraz wszystko można kupić, chociaż ci, co kupują, nie zasługują na to. Teraz byle cham, jak da pieniądze, może dostać, co mu się zamarzy. A na dodatek nawet nie zobaczy ubytku w kasie. Dawniej, jak człowiek miał za dużo pieniędzy, to władza to od razu widziała i mu zabierała.
Stwierdziłem, że nie ma sensu wdawanie się w dyskusję ze starszym panem. Był święcie przekonany o swoich racjach, a nie był już w wieku, w którym zmienia się poglądy. Jednak pomyślałem, że to dobry moment, aby dowiedzieć się, czemu nie chciał kupić ode mnie działki.
- A nie miał pan nigdy... oporów moralnych? – postanowiłem w sprytny sposób nawiązać do motywów jego odmowy.
- Proszę pana – uśmiechnął się pobłażliwie. – Branie łapówek przez urzędników jest normalną praktyką od tysięcy lat. Dopóki cokolwiek będzie zależeć od woli jakiegoś urzędnika, dopóty zawsze będą istniały łapówki. Nie wmówi mi pan, że nie dał łapówki? – otworzyłem usta, żeby zaprzeczyć, ale przypomniało mi się, jak musiałem „zapłacić†za operację mojego dziadka. – A widzi pan? – zamknął album z tryumfalnym trzaskiem. – A ja jestem, proszę pana, z Wielkopolski, czyli z pruskiej tradycji urzędniczej. Wie pan co to znaczy?
- Nie.
- W Polsce są trzy rodzaje urzędników, których odziedziczyliśmy po zaborcach – podniósł do góry palec, jak wykładowca, pouczający studentów. – Pierwsi, to typ rosyjski. Taki weźmie łapówkę zawsze, choć nie zawsze może coś załatwić. Pieniędzy zaś nigdy nie odda. Drugi typ, austriacki, też zawsze bierze łapówki, ale jak nie załatwi, to zwróci pieniądze. Zaś typ pruski – dumnie wypiął pierś, jakby spodziewał się orderu – bierze tylko wtedy, kiedy wie, że może coś załatwić. Pański dziadek o tym wiedział, dlatego mi zaufał.
- Chce pan powiedzieć... – coś zaczęło świtać w mojej głowie.
- Oczywiście, że tak. Byłem wtedy kierownikiem w... – szukał przez dłuższą chwilę czegoś w swojej pamięci. W końcu zrezygnował – Mniejsza o to, gdzie. W każdym razie musiałem zmienić plan zagospodarowania przestrzennego... czy coś w tym stylu. Pański dziadek mnie tu przywiózł i zaproponował, że jeżeli się zgodzę, to mogę dostać tę działkę – pokazał ręką na swoją nieruchomość.
- Czyli, że pańska działka jest łapówką za... moją działkę.
- Dokładnie tak. Teraz sam pan rozumie, że nie mogłem kupić miejsca, za które kiedyś otrzymałem już zapłatę. Mam jeszcze nawet kopertę, do której notariusz zapakował mi akt darowizny. Jeśli pan chce, mogę panu pokazać? Mam go w innym albumie, musiałbym chwilę poszukać...
- Może kiedyś indziej. Do widzenia – pożegnałem się.
Przez lato urósł mój dom. Na jesieni mieliśmy już stan surowy i przed zimą mogliśmy zamieszkać na parterze.
W grudniu umarła żona naszego sąsiada. Poszliśmy na pogrzeb, złożyliśmy mu kondolencje. Kierownik był bardzo przybity. Przez dobre pół roku prawie go nie widywałem. Dopiero gdy dni zrobiły się już bardzo ciepłe, zobaczyłem jak wystawił swój fotelik przed dom i usiadł w nim, z jednym ze swoich albumów na kolanach. Postanowiłem udać, że naprawiam coś przy płocie. Było mi go bardzo żal i chciałem z nim przez chwilę sympatycznie porozmawiać. Chyba wyczuł moje intencje, albo też sam miał ochotę na pogawędkę. Podszedł do płotu.
- Dzień dobry panu.
- Dzień dobry. Jak tam samopoczucie?
- Wie pan, cały czas nie mogę pozbierać się po stracie mojej żony. Była dla mnie wszystkim.
- Rozumiem.
- A jeszcze jej pogrzeb. Musiałem zapłacić takiemu jednemu za dobre miejsce dla niej – widać było, że go bardzo ten fakt zbulwersował.
Możecie mnie uznać za okrutnego, ale postanowiłem wykorzystać okazję.
- Ale przecież mówił mi pan, że w dawaniu łapówek nie ma nic złego?
- A czy ja mówię, że to coś złego? Ale ten typ – powiedział z wyraźnym obrzydzeniem – to prostak i cham. Wyjął przy mnie pieniądze z koperty i zaczął je przeliczać. Tak, jakbym mógł go oszukać! A potem jeszcze podarł na moich oczach kopertę! – nie był w stanie ukryć wzburzenia. – A to była ta pamiątkowa, za przydzielenie miejsca w akademiku.
Kierownik był jednak człowiekiem formy. Jego śmierć, w pewnym uproszczeniu, też była dostojna. Umarł na swoim fotelu, w ostatnich promieniach jesiennego słońca. Początkowo myśleliśmy, że jedynie drzemie. Ale, gdy zastaliśmy go w niezmienionej pozycji rano, zrozumieliśmy, co się stało.
Następnego dnia zadzwonił do mnie jego notariusz i poprosił o spotkanie. Przyjechałem zaciekawiony do kancelarii.
- Pański sąsiad nie miał bliskich krewnych – rozpoczął sędzia, gdy usiadłem w fotelu. – Całość majątku zapisał na Dom Dziecka. Jednak zostawił dla pana mały zapis, czy raczej prośbę. Przyznaję, że jest ona nietypowa – notariusz był lekko zakłopotany, ale wyjął ze swoich papierów kopertę, którą od razu poznałem. – Tutaj jest półtora tysiąca złotych, które ma pan wręczyć pewnej osobie, w zamian za zgodę na pochówek pana sąsiada obok własnej żony.
Uśmiechnąłem się i sięgnąłem po kopertę z pytaniem:
- Jak siÄ™ nazywa ten typ?